niedziela, 15 marca 2009

Kleks codzienny cz. 1

Słowo wstępne

Niniejszy blog poświęcony jest historiom Pana L. postaci, która z czasem na waszych oczach sama będzie ewoluowała, wprowadzała w swoje życie pewne zmiany, odkrywała swoje własne tajemnice, słabości i mocne strony. Mam nadzieję, że owa lektura, która jak sądzę będzie ukazywała się co tydzień (możliwe, że kolejne części będą wychodziły częściej) przysporzy Państwu przyjemnej lektury, trochę śmiechu i pozytywnych wrażeń. Zachęcam do komentowania każdych tekstów i wyrażania własnych opinii na ich temat.

Pozdrawiam

Pan Kleks.

P.S: Oczywiście zachęcam również do kontaktu ze mną w przypadku gdyby ktoś wyraził chęć opublikowania na kleksach swoich odrębnych historii rodem z krainy wyobraźni.

kleksy_kleksy@gazeta.pl

Retrospektakl

***

"Kokosanka" od zawsze była urokliwym miejscem. Jak na bar mleczny zawsze odznaczał się oryginalnością i śmietanką towarzyską zbieraną wprost z czubka wyśmienitego late. Wystrój wnętrza nigdy nie był przypadkowy. Każdy element, począwszy od eleganckiej zastawy a skończywszy na umeblowaniu odznaczał się indywidualnym smakiem, jakby każdy z nich posiadał dusze. Czy można wyobrazić sobie trwałą więź z miejscem? Zbitkiem paru metrów kwadratowych, w których czas, jeśli tylko sami zechcemy popłynie tak jak mu sami zagramy?
Dobrym przykładem może być pan Maurycy. Drobny arystokrata starej daty z sześćdziesięciopięcioletnim bagażem doświadczeń w piciu wybornych trunków, w tym kawy w każdym wydaniu. Jego enklawą jest stolik w rogu dużej sali "Kokosanki". Zawsze wykrochmalona koszula i surdut szyty na miarę z wytartymi już łokciami, oraz melonik pod pachą to jego oryginalna wizytówka, bez której nigdzie się nie rusza.
Zwyczajem, przychodzi zawsze punkt za trzy wpół do każdej godziny porannej ( to jest począwszy od godziny ósmej rano w porę otwarcia, do 11:27). Siada dokładnie w rogu swojego ulubionego narożnego stoliczka dla dwóch osób i przygotowuje się do codziennej ceremonii. Co dzień kiedy pani Krysia podchodzi z kartą dań śniadaniowych i napojów, pan Maurycy jest już bogatszy w wiedzę dotyczącą nowego przysmaku dnia. Dokładnie pięć minut po otrzymaniu menu, pan Maurycy jest gotów zamówić wybrane przez siebie przysmaki na śniadanie. Oczywiście należy w tym miejscu podkreślić, że pan Maurycy nie należy do ludzi lubiących innowacje wdrażane w swoje życie, tak więc owe pięć minut zawsze poświęca on na walkę z myślami czy opłacalną jest inwestycja w polecaną smakowitość dnia. Walka jest zazwyczaj pozorna, gdyż jako człowiek z wyższych sfer, pan Maurycy musi poszerzać swoje smaki kulinarne by nie musiał odstawać w towarzystwie i uchodzić za nieobytego. Zatem w okolicy kwadransa po złożeniu zamówienia na stoliku, przed panem M. pojawiają się dwa stałe elementy kulinarne w postaci tureckiej, mocno parzonej kawy z pianką i lekkiej jajecznicy ze szczypiorkiem w towarzystwie dwóch zarumienionych grzanek, oraz przysmak dnia na poranek, którym była dziś francuska bułeczka nadziewana powidłami. Z wrodzoną godnością arystokraty pan Maurycy opuszkami palców zręcznie operując sztućcami powoli przyczyniał się do znikania jak zawsze zamówionych przez siebie "dań głównych". Natomiast zawsze zaczynając konsumpcję polecanych smakowitości, bacznie je obserwował, co zajmowało mu około pół minuty.W momencie przełamania pierwszych oporów i po wstępnym przeanalizowaniu składników, pan M. przybierając oficjalną pozę ( wyprostowana sylwetka, nie więcej niż 89 - 90 stopni w miejscu zgięcia sylwetki) powolnie konsumował nowo poznaną potrawę. Czas wolny po obowiązkowym posiłku zajmowało mu popijanie mocnej kawy przy jednoczesnym, dokładnym osuszaniu warg starannie złożoną serwetką w trójkąt. Przyczym pan Maurycy nigdy nie zużywał więcej niż czterech serwetek przy tej czynności.

***

Przy głównej ladzie "Kokosanki", przy tak zwanym barze, stały trzy krzesła obrotowe na wysokim stojaku. Obite były brązową, lekko już przetarta skórą. Codziennie zasiadało na nich troje chłopców, którzy po lekcjach około czternastej odprawiali swój rytuał w postaci obowiązkowego koktajlu mlecznego, nie więcej jednak niż raz dziennie (ponieważ na więcej nie mogli nadwyrężać swoich już i tak sfatygowanych świnek skarbonek).

Chłopcy zawsze żywo rozprawiali na tematy jak najbardziej aktualne, a to o nowych filmach puszczanych podczas porannych, sobotnich seansów w kinie, na które chodzą wszyscy całymi rodzinami, a to o swoich ulubionych super bohaterach rodem z magicznych krain. Zawsze, każda dyskusja odbywała się z udziałem dużego wkładu emocji i energii jaką eksploatowali w trakcie. Pani Krysia w brew pozorom uwielbiała ten popołudniowy raban, który odbywał się codziennie przez dobre dwadzieścia minut od około godziny 14:00. Sama również odgrywała istotną rolę w trakcie tych dyskusji, zadając najczęściej pytanie

- no i jak się dzisiaj miewają moje robaczki?

Sprawiało jej ogromną radość kiedy słyszała ich chóralną odpowiedź

- wyśmienicie pani Krysiu!

- przebojowo pani Krysiu!

Uśmiechała się wtedy rozpromieniona i ścierała blat dokładnymi ruchami czyszcząc go z kropli koktajli owocowych jakie chłopcy opróżniali w błyskawicznym tempie.

***

Co czwartek w mniejszej salce, która miała stoliki poustawiane bezpośrednio przy dużych oknach "Kokosanki", zjawiała się wiecznie podejrzliwa pani Elwirka. Ponieważ w salce tej nie było zakazu palenia, stolik w najgłębszej części sieni stał się ulubionym miejscem pani E. Wypalała tam często spora ilość papierosów marki "elegant", które były dobrym kompanem matki dwojga dzieci walczącej od lat ze swoim konkubentem o alimenty. Czwartek był dniem, w którym pani Elwirka spotykała się ze swoim adwokatem mgr. K. W gruncie rzeczy był to jej dawny znajomy z czasów szkoły podstawowej, z którym ostatnio popadła w niewinny romans. Pan K. jako, że miał własną rodzinę składającą się z kochającej żony i córki będącej jego oczkiem w głowie, postanowił nie stwarzając sobie większych problemów z powodu pani E. udzielać jej porad prawnych za zabawnie niskie honorarium. Całe spotkanie zaczynało się jak zawsze od wejścia pani Elwirki i zamówienia przy barze mocnego espresso. Spotkania te nie miały ustalonej jednej, stałej godziny, jednak to nie powstrzymywało nigdy panią E. od zaaplikowania sobie mocnej dawki kofeiny. Po spaleniu około półtora papierosa przychodził mgr. K. w kremowym garniturze, z aktówką w reku i płaszczem pod pachą. Cała ich rozmowa jest dość jednostronna i niepoukładana, w której przewodzi przeważnie pani E. Z początku zaczyna się od zdystansowanego powitania rodem ze spotkania biznesowego, po którym rozmowa, a raczej monolog schodzi na tor narzekań pani E. i złorzeczeń pod adresem jej konkubenta. Mgr. K. odgrywa znikomą rolę ograniczając się jedynie do potakiwań, zwrotów uspokajających i pouczenia, że nikotyna źle oddziałuje na zdrowie. Kwestia prawna zajmuje w całym spotkaniu honorowe miejsce ostatnich minut rozmowy, w których mgr K. doradza by pani Elwirka była cierpliwa bo sąd z pewnością rozpatrzy pomyślnie jej nowy wniosek.

***

Tłumy na balkonikach jak zwykle ograniczały przestrzeń. Podekscytowani 30-sto, 40-sto latkowie, zaciekawieni 20-sto latkowie piętrzyli się przy balustradzie. gdzieniegdzie można było dostrzec rodziny z dziećmi, które zwyczajowo jak każde w XXI wieku uzbrojone było w najnowszego iPoda, duże słuchawki i pusty wzrok zagubiony gdzieś w przestrzeni. Pan L. zawsze śmiał się sam do siebie z tych ostatnich bywalców retrospektaklu w "Kokosance" ponieważ jego zdaniem po przekroczeniu wejścia na balkon struktura rodziny diametralnie się odwracała ukazując podekscytowanych rodziców usilnie starających się przepchać jak dzieci do lepszych miejsc i właśnie dzieci, które odgrywały rolę znużonych rodziców, którzy przymusowo muszą marnować cenny czas na spektakl ze swoimi podopiecznymi.

- Ulgowy czy normalny?

- Urzędowy

- pięć dwadzieścia

- proszę

Ponieważ pan L. pracował w Urzędzie Miasta, miał możliwość korzystania z wszelakich zniżek, które przysługiwały urzędnikowi państwowemu. Nie lubił tego robić i rzadko z tego korzystał, prócz chodzenia na retrospektakle, gdzie zawsze lubił bywać i robił to dość często. Był chyba jednym z nielicznych gości, którzy przychodzili do "Kokosanki" by oglądać wspaniałości, zwyczaje i rzeczy używane w minionej epoce. Większość bywalców po prostu przychodziła oglądać te relikty by móc mocniej utrwalić się w przekonaniu, że przepych nowości technologicznych w ich domu jednak ma sens bo są one żywym dowodem na postęp cywilizacji. Pan L. nigdy nie szedł dziarskim krokiem dorównując tempa konstruktorom i nowinkom technicznym. On wolał swój własny rytm i potrzebę eksploatacji rzeczy do tego stopnia by w końcu uznać, że jest ona przeznaczona do wymiany. To sprawiało, że miał prawo czuć świadomy sentyment, kiedy spoglądał na aktorów piętrzących się piętro niżej, którzy odgrywali perfekcyjnie swoje role na deskach baru mlecznego z ubiegłego wieku.

Każdy przy wejściu otrzymywał eleganckie i małe słuchawki bluetooth 8.2 pozwalające odpowiednie dobranie głośności, tonacji i ewentualnie narratora komentującego konkretnie wybraną przez słuchacza sytuację. W trakcie spektaklu widz mógł po odpowiednim przyciśnięciu właściwego przycisku wybrać scenkę, jedną z wielu która aktualnie była odgrywana poniżej balkonu na dole. Pan L. korzystając zawsze z przerwy na lunch uwielbiał spędzać w "Kokosance" czas wolny od pracy. Pozwalało mu to naładować baterie optymizmem na kolejne godziny pracy. Jego ulubioną scenką była rozmowa mgr K. który był postacią adwokata i jego kochanki pani Elwirki. Nigdy nie korzystał z opcji narratora. Sam był pasjonatem książek i sporo czytał archiwalnych egzemplarzy w druku tak więc wyrobił w sobie pewną manierę komentatora. Zawsze gdy spędzał czas w "Kokosance" wyłączał opcje narratora i wsłuchując się w dialogi aktorów, sam w myślach dopowiadał odpowiednie komentarze.

Dziś coś pan K. był wyjątkowo spięty. Zazwyczaj to pani Elwirka prowadziła energiczne monologi złorzecząc na swojego konkubenta i wyzywając go od najgorszych. Dzisiaj jednak pan K. był zaniepokojony co można było wyczuć w jego głosie (swoją droga te nowe słuchawki, które weszły na rynek są kapitalne. Pan L. już dawno nie miał przyjemności słyszeć dźwięku tak wysokiej jakości). Najwyraźniej jego żona coś musiała wywęszyć o jego romansie z panią E. Pan L. co jakiś czas spoglądał na parkę nastolatków. Oszacował, że mogą być w wieku studenckim, czyli jakieś 22 - 23 lata. W przeciwieństwie do innych osób, które znajdowały się na sali, oni posiadali wyraz twarzy szczerej ekscytacji, radości z tego co widza i obserwują. Bardzo go to wzruszyło zważywszy na fakt, że sami pewnie już nie doświadczyli bytowania z takimi przedmiotami czy tradycjami jakie można zobaczyć w "Kokosance". Odrazu nasunęły mu się na myśl wspomnienia z młodzieńczych lat i dzieciństwa.

Dumanie to przerwało mu wibrujący budzik na nadgarstku oznajmujący mu, że za 20 minut kończy się przerwa na lunch.

P. Kleks